Prezentacja to wprost nieopisana w swojej różnorodności forma ekspozycji wiedzy, ale i często samego siebie. Smutne jest to jak wielu z nas nie potrafi docenić emocjonalnego instrumentarium, jakie daje nam do dyspozycji wystąpienie publiczne. Dzięki niemu można każdy, nawet najnudniejszy temat wynieść na wyżyny… jak również i najciekawszy utopić w bezkresnym morzu nudy roztaczanej się ze sceny.
Preludium. Rozpoczyna się ta historia od momentu, kiedy dostaje się tajemniczy telefon, często wieczorem, często po 17, wtedy, gdy już czas jakby zwalnia odrobinę. Zmęczonym lekko głosem, pokasłując od niedoleczonego przeziębienia, tak jakby prosto z baśni odzywa się ktoś. Tajemnicza propozycja nie pojawia się od razu. Chwila rozmowy i po chwili spada zaproszenie. Czy Pan chce wystąpić na konferencji? Tak? Tak. Wyśmienicie. Do widzenia za dwa miesiące. Stare studenckie przyzwyczajenia sprawiają, że codziennie nachodzi cię uczucie, że jutro jawi się jakby tak lepiej na wykonanie prezentacji… Miesiące przepływają przez palce równie szybko i bezpowrotnie jak pięciodolarowe banknoty w klubie ze striptizem. Budzisz się z przyjemnego letargu w momencie, gdy kalendarz daje ci w gębę przypomnieniem, że już jutro nadejdzie ten dzień.
Akt pierwszy. Niektórzy mówią, że przygotowanie dobrej prezentacji to połowa sukcesu, ci sami mówią również, że treść jest najważniejsza. Przypomnij sobie te wszystkie małe 45- minutowe horrorki, gdzie zarówno prezentacji, jak i treści na slajdach jest dużo. Mija pierwsze 30 minut, a ty już masz buffer overlow i nieświadomie zaczynasz się ślinić. Raptownie postępująca katatonia wzmagana jest milionami punktów na każdym ze slajdów i monotonnym, pełnym patriarchalnego tonu wywodem snutym jakby trochę tak na złość. Zatem treść. Nie zawsze dużo i obficie znaczy lepiej. Nie zawsze napisanie jak „chopu” pańszczyźnianemu na miedzy znaczy, że każdy poświęci uwagę, aby to przeczytać (lub będzie jeszcze na tyle przytomny, aby dać radę). Poza tym zdaje się, że ludzie przychodzą na prezentację posłuchać, a nie poczytać. Zatem to, co chcemy przekazać, wcale nie musi być napisane na slajdzie. Treść prezentacji jest najważniejsza, to niezaprzeczalny fakt, natomiast mówimy tutaj o treści całej prezentacji – zarówno tej pokazywanej, jak i mówionej.
Akt drugi. Prezentacja. Po nieprzespanej nocy lekko roztrzęsiony niespokojnym snem i kawą zbyt mocną przemieszczasz się taksówką z domu na dworzec. Wtulony w siedzenie pociągu płyniesz z jednego miasta do drugiego. Prezentacja zbliża się z każdym przeskokiem najdłuższej wskazówki na tarczy zegarka. Jesteś gotowy, wszystko sprawdzone, mowa wielokrotnie wygłoszona, niepewność jednak nie pozwala zasnąć. Nieważne jak wiele wygłosisz prezentacji w swoim życiu, to i tak, zawsze ta następna jest najtrudniejsza. Wynikać to może z faktu, nieustannego dążenia do perfekcji i nieprzerwanego szlifowania formy przekazania swojej wiedzy. To bardzo delikatny proces formowania historii emocjami… Weźmy dla przykładu teatr, na którego deskach od 20 lat wystawiana jest ta sama sztuka. Monodram, jeden aktor, stół, krzesło, światła i scena. Ludzie przychodzą na ten spektakl po kilkanaście razy w ciągu tych dwóch dziesięcioleci. Jak on to robi, że historia opowiadana przez niego, już tak dobrze znana za każdym razem ma coś w sobie? Odpowiedzią na to jest koktajl złożony z mocnej historii i świeżych, wyrazistych emocji. Wówczas nawet ten sam dowcip potrafi bawić kilka razy.
Prezentacja wiedzy to mała sztuka, wystawiana na deskach małego, obwoźnego teatru. Zamiast stołu, krzesła i świateł, jest laptop, rzutnik i prezenter. Zamiast dramatycznej opowieści są fakty, wiedza i doświadczenie. Jedno pozostaje takie samo – człowiek. To bowiem jego emocje i gra zdecydują, czy prezentacja będzie godna zapamiętania, a wraz z nią morał, czy też w tym przypadku wiedza i doświadczenie, które chciało się przekazać.
Artykuł został opublikowany na łamach IT Professional.