Dawno temu, jeszcze w epoce, gdy flanelowa koszula informatyka była równie niemodna co grube okulary i aparacik na zębach rudej, piegowatej dziewczyny. Dokładnie w tych samych czasach, gdy stałe łącze do internetu było luksusową ekstrawagancją, a nagrywarka CD pozwalała utrzymać dziewiętnastoosobową rodzinę, pojawiła się gra „Theme Hospital”. Wydawałoby się, że stanowiła ona zwykły symulator szpitala, a jej związek z IT był jedynie taki, że działała na komputerze…
Jakież to mylące… była to bowiem gra, która w bezbłędny sposób pokazywała, że bycie specjalistą jest bez sensu, a przynajmniej bez sensu finansowego.
Układ jest prosty – gdy stajemy się dobrzy w tym co robimy, a rozwijane umiejętności sprawiają, że zaczynamy być niekwestionowanymi specjalistami, to nasze ego zwraca delikatnie uwagę w stronę ziejącego pustką konta bankowego. Tygodniami zbieramy siły, by w końcu udać się po podwyżkę. Niestety wyprawa taka zazwyczaj równa się jedynie emocjonalnej chłoście na dywaniku u szefa i pokornym powrocie do swojego boxa, oraz pospiesznej aktualizacji profilu na LinkedIn.
Odpowiedź na pytanie, dlaczego się tak dzieje można odnaleźć właśnie w tej, jak się okazuje, nie tak znowu banalnej grze.
Stajemy się na chwilę menadżerem szpitala, który ma do dyspozycji świetnego lekarza. Mimo iż ratuje on 95% przypadków, to jednak bardzo wysoko się ceni. Tak więc, czy nie wydaje się bardziej rozsądne, aby korzystając z jego doświadczenia przyuczyć przy nim kliku studentów… niech się nauczą operować, choćby i łyżką! A tymczasem starego wygę wyrzucimy na bruk? Odpowiedz nasuwa się sama.
Tragizm tej sytuacji jest o tyle duży, że nawet kwestia samej jakości usług staje się abstrakcyjna i ma nieduży wpływ na ostateczną decyzję.
Trudno się temu dziwić, gdyż nie tylko w biznesie, coraz mniejszą uwagę zwraca się na jakość świadczonych usług, a zdecydowanie bardziej na ich cenę.
Oferowane rozwiązania mają być tanie i masowe, a prawdziwy kunszt profesjonalistów staje się towarem równie cennym i poszukiwanym, co kość słoniowa.
Czy to jest szpital z podrzędnej gry komputerowej, czy też wielka migracja kilkunastu rozsianych po świecie datacenter, schemat jest podobny – wygrywa cena.
Trudno jest bowiem, spoglądając w excelowe tabelki, obronić coś tak ulotnego jak jakość, strategia, czy dobre planowanie. Wszędzie słychać tylko magiczne – wszystko jakoś tam będzie, to się naprawi, będzie Pan zadowolony. Operowanie łyżeczką i powolne umieranie wiary w specjalistów.
Przyczyn wydaje się być kilka
- proste narzędzia,
- zunifikowane środowiska,
- czy też szereg warstw abstrakcji dających możliwość operowania tylko na tych najwyższych i najprostszych zarazem;
- szybkie przeszkolenie,
- nadmiarowe infrastruktury,
- przetestowane scenariusze wydarzeń,
- gotowe procedury i znane błędy tworzą ciepłą, przytulną atmosferę bezstresowej pracy.
Przeświadczenie, że wszystko się już wydarzyło i na wszystko jesteśmy przygotowani bywa jednak zgubne…
Tak jak w grze i tu o klęsce dowiadujemy się, gdy po kilku nieudanych operacjach rzeczoną łyżeczką tracimy zbyt wiele i jest już za późno.
Nasza renoma spada, ludzie zaczynają nas omijać szerokim łukiem, jak również sami nie jesteśmy w stanie opanować tego co się dzieje…
Dlatego warto nie tracić wiary w prawdziwych profesjonalistów.
To właśnie oni w takiej chwili wiedzą, jak się prześliznąć między plączącymi się warstwami abstrakcji, poskładać sypiące się klocki i ugasić pożar.
Być może, w najbliższym czasie, dla wielu profesjonalistów IT praca na etacie zacznie ewoluować w formę zatrudnienia jako wolny strzelec, czy też niezależny konsultant.
Dzięki temu staną się oni towarem rynkowym, któremu oferowany będzie zdecydowanie szerszy wybór większych i często ciekawszych projektów. Będąc sobie sterem, żeglarzem i okrętem sami zdecydują, czy pozostać i operować łyżką, czy pójść do przodu i budować swoją markę na jakości i doświadczeniu.
Przeczytaj też o rektutacji w branży IT, ale nie tylko: