Z gracją i rozmachem Carycy Katarzyny praca zdalna zamiotła suknią inne rodzaje pracy. Pokazywanie się w dresie, będąc delikatnie rozczochranym, nie tyle jest modne, co wręcz uchodzi za normę społeczną! Nie sposób więc nie zauważyć, że kreowane są nowe standardy – co jest sexy, a co wręcz przeciwnie. Na razie to fajna zabawa, bo oglądamy świat z innej strony. Okazało się, że szef też ma krzyczące dzieci, a główny księgowy dywan na ścianie.
Jednak nie oszukujmy się… Nie pracujemy z domu, my jesteśmy w domu i podczas kryzysu staramy się pracować. Aktualnie trudno bowiem mówić o jakimkolwiek komforcie zawodowym.
Potrzeba trochę czasu, żeby oswoić się z nową sytuacją i – suma summarum – nie każdy jest stworzony, by codziennie nadawać ze swojego gniazda. Dla jednych praca zdalna będzie wybawieniem, cudownymi chwilami wypełnionymi kreatywnością, napędzaną polem energetycznym strefy komfortu. Inni zaczną łazić po ścianach, nie mogąc znaleźć sobie miejsca, bo nieco więzienny klimat staje się nie do zniesienia wraz z upływem czasu.
Aktualnie u większości osób wygląda to tak, że gwałtem z dnia na dzień zaanektowana została bawialnia dziecka, garderoba, czy inna kanciapa na szczotki. Bezwzględnie zaburzony został mir domowy. Zaczęły się codzienne wspólne śniadania z rodziną, oglądanie szkoły na TVP, obiady które trzeba ugotować a nie kupić w zakładowej knajpce. Z jednej strony atakuje dom, który w mniejszym natężeniu zdawał się uosobieniem spokoju, teraz zasypuje obowiązkami.
Dodatkowo dochodzi użeranie się z ilością pracy w pracy, aż do – trudnej do określenia – godziny końca etatu. Rzeczy dzieci zamieszkały w dużym pokoju, a tata na zmianę z mamą siedzą na piętrowych łóżkach, modląc się, aby kamerka nie drgnęła ani o milimetr.
Forma, fakt, nieco inna, ale wciąż forma króluje – próbujemy za wszelką cenę pokazać swoją integralność, siłę i kontrolę.
My pracujemy pełną gębą z domu, inni się męczą, podczas gdy w powietrzu hula śmiercionośny wirus. Nie robi to na nas żadnego wrażenia. Molibdenowe twarze, niewzruszone oblicza…
Piękna sprawa. Zawsze, gdy przeżywam takie telco mam wrażenie, jakbym siedział z drugą osobą przy stole, w jej domu. Jakby mnie ktoś zaprosił do siebie, podzielił się częścią swojego świata. Trochę się zawsze wtedy pośmiejemy, pogadamy o tych małych najważniejszych sprawach, strachach i chciejstwach. Tematy służbowe zazwyczaj sprawnie się wtedy ogarnia, bo przecież zaraz będzie obiad, później dzieci trzeba umęczyć, może film, robota musi być wykonana szybko, aby czasu na życie wystarczyło.
Wówczas objawia się ta upragniona produktywność w pracy z domu – wówczas, gdy lekko odpuszczamy i pozwalamy rzeczom się dziać swoim tempem, które dosyć często okazuje się biec w odpowiedniej prędkości do wymagań. Gdy nie walczymy a pozwalamy nieść się, to energia krystalizuje się efektami a nie nerwicą.
Czy chodzi o formę, czy o Gombrowiczowską ,,gębę”, to i tak możemy dowiedzieć się wiele o naszych rozmówcach, oglądanych na monitorach laptopów lub telefonów. Ku zaskoczeniu okazuje się, że ludzi, których wcześniej nie podejrzewaliśmy o bycie ludźmi, naprawdę nimi są!
Myślę, że po powrocie do biur doświadczenie pracy zdalnej pozwoli nam zapamiętać, że poza życiem firmowym, każdy z nas ma własną strefę osobistą.
Czeka w niej pies, kot lub partner. Są w tej strefie arrasy na ścianach bądź rysunki Siudmaka. A mimo nieskazitelnego garnituru, czy stylowej garsonki, nasi rozmówcy – współpracownicy mają w tle kota szalejącego na firance albo kolekcję glinianych figurek. Dużo nam to da jako „znajomym z pracy” – w sumie byliśmy u siebie ,,z wizytą”, a to w gruncie rzeczy ważna sprawa. Wroga do domu się nie zaprasza.
Artykuł został opublikowany na łamach IT Professional.